Jak się tam znaleźliśmy?
Nasz wypad do Australii Zachodniej wydarzył się właściwie przez przypadek.
W pewne ferie zimowe jakiś czas temu kupiliśmy bilety do Malezji, w której planowaliśmy spędzić całe dwa tygodnie. Przejrzeliśmy wiele przewodników i blogów podróżniczych, jednak nic nie przykuło naszej uwagi na tyle, byśmy czuli, że koniecznie musimy skupić cały swój wyjazd tylko na tym kraju. Oczywiście kusiły nas ogromnie lasy tropikalne i dzikie zwierzęta na Borneo, ale na to potrzeba by było zdecydowanie więcej niż tych kilkanaście dni, którymi dysponowaliśmy. Wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, w jakie fajne miejsce można dolecieć w nie więcej niż około pięć godzin z Kuala Lumpur i… Eureka! Australia Zachodnia! W niedalekiej przyszłości planowaliśmy wybrać się na zwiedzanie wschodniego wybrzeża kraju kangurów, a położonego ponad 3500 kilometrów od Sydney Perth raczej byśmy podczas takiej wyprawy nie zobaczyli. Właściwie do Perth leci się z Sydney niewiele krócej niż z Kuala Lumpur, zatem postanowiliśmy, że nadszedł czas po raz pierwszy postawić stopę w tym magicznym kraju na końcu świata, o którym słyszeliśmy tak wiele wspaniałości :-).
Pierwsze wrażenia
Po smogu, brudzie i hałasie Malezji, Australia zachwyciła nas już od pierwszego momentu. Mimo że lot był ciężki, samolot wypchany do ostatniego siedzenia, a na trasie były niezłe turbulencje, gdy tylko zobaczyliśmy uśmiechające się do nas, zachwycające słońce, zapomnieliśmy o pobudce w środku nocy i nieprzyjemnej podróży.
Na lotnisku od razu kupiliśmy za jedyne 10 dolarów kartę sim z pakietem 6 GB internetu i kredytem na rozmowy nie tylko w kraju, ale i na całym świecie, w tym 55 minut na rozmowy z Europą – idealnie! Zdecydowaliśmy się także wynająć auto, jako że nie jest to w Australii bardzo droga opcja, a zdecydowanie ułatwia zwiedzanie tak rozległego kraju. Gdy tylko wyszliśmy z budynku lotniska, mieliśmy wrażenie, że słońce Down Under świeci jakby mocniej, piękniej, bardziej zachwycająco, tak jakby otulało, obejmowało. Na niebie nie było widać ani jednej chmurki, termometr wskazywał 32 stopnie, ale dzięki temu, że powietrze było suche, upał nie męczył, było bardzo przyjemnie, powietrze było czyste, przejrzyste, po niebie latały piękne kolorowe ptaki, a w miarę jak zbliżyliśmy się do wybrzeża, coraz piękniej pachniało morzem.
Początkowo planowaliśmy spędzić tych kilka dni w największym mieście Australii Zachodniej, Perth, ale gdy znaleźliśmy piękny domek w uroczym, niewielkim miasteczku Cottesloe, kilkanaście kilometrów od stolicy stanu, zachwycaliśmy się i wiedzieliśmy, że to miejsce może okazać się wyjątkowe :-).
Cottesloe – najpiękniejsze miejsce na świecie!
Wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Cottesloe okazało się być najbardziej uroczym miejscem, w jakim kiedykolwiek byliśmy, rajem na Ziemi, w którym chciałabym spędzić kilka miesięcy, a może nawet lat swojego życia. Miasteczko leży nad morzem, ma przecudowną plażę, której centralnym punktem jest historyczny budynek Indiana Tea House. Plaża jest cudowna, szeroka, z drobnym białym piaskiem, łagodnym zejściem do wody, licznymi prysznicami, zadbanymi darmowymi toaletami i całą potrzebną infrastrukturą. W Cottesloe nie ma hoteli, bloków, apartamentowców, biurowców. Cała zabudowa to małe urocze domki lub piękne ogromne posiadłości z wielkimi ogrodami, palmami i tarasami. W miasteczku jest kilkanaście fantastycznych restauracji oraz najfajniejszy eko-supermarket, jaki kiedykolwiek odwiedziłam. Niestety, jako że zarobki w Australii są wysokie, ceny również uderzają w polską kieszeń. Jedno danie w restauracji kosztuje średnio 22 – 30 dolarów, butelka piwa 8 – 12 dolarów, drink około 13 -15 (jeden dolar australijski to niecałe 3 złote). Ceny w sklepach też są wysokie, mała butelka wody to 1,5-2 dolary, gotowa kanapka około 10 -15 dolarów, smoothie około 6-8 dolarów. Jednak atmosfera w restauracjach i knajpkach, które odwiedziliśmy była tak cudowna, że odczuwaliśmy mniejszy ból, płacąc tak wysokie rachunki :-). Australijczycy, których spotkaliśmy, byli niezwykle uprzejmi, pomocni i uśmiechnięci, jako klienci zawsze czuliśmy się bardzo zaopiekowani.
Perth – miasto kontrastów
Cottesloe było tak idealne, że moglibyśmy nie ruszać się z niego na krok, ale chcieliśmy skorzystać z wypożyczonego samochodu i zobaczyć kawałek WA. Drugiego dnia naszego pobytu wybraliśmy się na kilka godzin do Perth. Miasto jest dość przyjemne, ale nie zachwyciło nas. Trochę ładnej architektury, ład i porządek, dobra komunikacja, fajne knajpki, ale nic, co by jakoś wyjątkowo zachwycało, jeden dzień zdecydowanie wystarczy. Co nas bardzo zaskoczyło, to organizowany przez miasto cykl wydarzeń kulturalnych. W centrum Perth co wieczór odbywa się mnóstwo zarówno darmowych, jak i płatnych imprez, od koncertów, przez warsztaty, spektakle teatralne, po stand-upy czy naukę tańca. Wszystko na wysokim poziomie, w pięknym miejscu i przy dużym zainteresowaniu mieszkańców. Co zaskakuje, szczególnie nas, Polaków, to niesamowita troska Australijczyków o prawo do czasu wolnego. Wszystkie sklepy z ubraniami, mniejsze markety, księgarnie czy punkty usługowe zamykają się o 18:00 i po tej godzinie nie ma szans nic załatwić, ale dzięki temu ludzie mają czas na rodzinę, przyjaciół czy hobby, trochę im tego zazdroszczę.
Fremantle – perła Australii Zachodniej
Czwartego dnia odwiedziliśmy Fremantle uznawane za „najbardziej urokliwe małe miasteczko w zachodniej części Australii„. Jest piękne, owszem, cudowna zabudowa, urocze małe uliczki, znów, wspaniałe knajpki z widokiem na ocean, ładna plaża, zachwycająca natura, ale też sporo miejsc zrobionych pod turystów. Fremantle znajdziecie jako miejsce warte odwiedzenia w przewodniku Lonely Planet, o Cottesloe nie przeczytanie w nim ani słowa, pewnie dlatego jest tak prawdziwe, nieudawane i urocze.
Jedyne miejsce, które bardzo chcieliśmy zobaczyć, ale zabrakło nam czasu to Rottnest Island, rajska wyspa oddalona o 19 kilometrów od wybrzeża, jeżeli będziecie kiedyś w okolicy, koniecznie odwiedźcie i podzielcie się wrażeniami! :-).
Wschodnia Australia i Tanzania jeszcze przed nami. Byliście? Co podobało Wam się najbardziej? Czekam na Wasze wrażenia! 🙂
A poniżej mam dla was mini słowniczek zwrotów w australijskiej odmianie języka angielskiego!
Friend |
Barbecue |
Beer |
An Australian person |
To talk |
Hello! |
That’s true, you’re right |
Very good |
Absolutely! |
Chocolate |
Mate |
Barbie |
Amber |
Aussie |
To yabber |
G-’day! |
Fair dinkum! |
Heaps good |
Reckon! |
Chokkie |
I mój ulubiony zwrot, który może oznaczać chyba wszystko i jest używany częściej niż przecinki w australijskim angielskim: NO WORRIES! 😀
Znaliście któryś z tych zwrotów? Który najbardziej was zaskoczył? Dajcie znać!
Solo w podróży
30 stycznia, 2024 @ 9:37 am
Australia Zachodnia jest przecudowna! Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze udaw Wam się wrócić i odwiedzić inne miejscowości, takie jak Margaret Rvier czy też Exmouth!